Bp Czaja: duchowni muszą dziś jak najwięcej wychodzić do ludzi

„Obecny synod jest szansą na uzdrowienie Kościoła. Jest szansą na kształtowanie Kościoła na miarę Bożego ustanowienia” – mówi w rozmowie z KAI bp. Andrzej Czaja, wyjaśniając w jaki sposób powinniśmy ten czas przeżywać, budując Chrystusowy a zarazem synodalny model Kościoła.

Przewodniczący Komisji ds. Duszpasterstwa boleje nad kryzysem wiary, jaki dotyka samego Kościoła i w ślad za papieżem Franciszkiem wzywa do duszpasterskiego nawrócenia wszystkich jego struktur. Wyjaśnia dlaczego Kościół nie może milczeć w sprawie uchodźców oraz mówi o tragicznych skutkach, jakie mógłby przynieść sojusz ołtarza z tronem.

Publikujemy treść rozmowy:

Marcin Przeciszewski, KAI: Co może zmienić w życiu Kościoła w Polsce obecny synod o synodalności?

Bp Andrzej Czaja: Synod ten postrzegam jako dużą szansę. Jest to ważny prezent od Ojca Świętego dla Kościoła powszechnego, a także dla Kościoła w Polsce.

Jest to przede wszystkim szansa na wykonanie ważnego kroku ku recepcji Soboru Watykańskiego II, gdyż w wielu sferach nie podjęliśmy jego nauczania. Soborowa wizja Kościoła, jak podkreślał prof. Stefan Swieżawski, jest to wizja Kościoła wspólnotowego, otwartego i służebnego. Pytanie na ile ją zrealizowaliśmy?

Mamy wiele środowisk, które podważają zarówno sobór, jak i cale posoborowe nauczanie urzędu nauczycielskiego Kościoła. Stąd widzimy m. in. takie upodobanie do liturgii sprzed soboru. Wciąż przeważa hierarchiologiczna wizja Kościoła, do której pasuje liturgia z księdzem odwróconym tyłem do ludu, sprawowana w nie do końca zrozumiałym języku. Owszem jest w tym pewne piękno, podkreślające znaczenie sacrum, ale stoi za tym także brak wdrożenia soborowej, wspólnotowej i komunijnej wizji Kościoła. Tymczasem Sobór Watykański II nie był początkiem czegoś zupełnie nowego, ale powrotem do źródeł, czyli do istoty chrześcijaństwa.

Synod jest też prezentem i szansą dla naszego Kościoła lokalnego w Opolu, gdyż w przyszłym roku przeżywać będziemy 50-lecie diecezji opolskiej. Chcemy je obchodzić pod hasłem: „Bliżej Boga-Człowieka”. Papież daje nam doskonały instrument wskazujący, że taki jubileusz możemy przeżywać synodalnie, a więc z myślą o rozwoju naszej wspólnotowości. Jestem za to mu bardzo wdzięczny. Cały rok jubileuszowy będzie ukierunkowany na przyszłość; chcemy go przeżywać z wdzięcznością, ale też z nadzieją na dobre jutro, ze szczególnym uwzględnieniem Kościoła młodych.

Uważam, że synod jest też szansą na uzdrowienie Kościoła. Jest szansą na kształtowanie Kościoła na miarę Bożego ustanowienia.

Z czego Kościół powinien zostać uzdrowiony?

Z tych naleciałości jakie narosły w ciągu wieków, a które wypaczają jego misję. Zaczęło się to po edykcie mediolańskim od postrzegania Kościoła jako „imitatio imperi” (na wzór imperium). Takie myślenie wymaga uzdrowienia. Ale my sami tego nie dokonamy. Uzdrowienie nastąpi dopiero wówczas, gdy poddamy się działaniu Bożego Ducha i Jego łaski. I to do tego przywiązuje się wielką wagę w procesie synodalnym.

Inna sfera wymagająca uzdrowienia, to podziały, jakie niszczą Kościół od wewnątrz. Jeśli podejmiemy drogę życia na sposób synodalny, słuchając się nawzajem i prowadząc dialog, to mamy szansę na ich przezwyciężenie.

Temat obecnego synodu brzmi: „Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo i misja”. Zdefiniujmy co oznaczają te pojęcia.

Może lepiej nie używajmy określenia „Kościół synodalny”. Kościół jest Boży, Chrystusowy, jeden, święty, powszechny i apostolski. Godzi się nam zauważyć słowo „ku”. Chodzi o wskazanie kierunku rozwoju Kościoła, by był bardziej synodalny, to znaczy wspólnotowy. Papież ogłosił synod o synodalności Kościoła, czyli jak to wynika z samego pojęcia „synod”, o naszym podążaniu wspólną drogą. To podążanie stanowi konstytutywny wymiar Kościoła. W dokumencie Międzynarodowej Komisji Teologicznej pt. „Synodalność w życiu i misji Kościoła” mowa jest o synodalności jako szczególnym sposobie życia i działania Kościoła. Chodzi o funkcjonowanie Kościoła jako wspólnoty jednego my, świadomej tego, że jest jednością w Chrystusie, którą urzeczywistnia Duch Święty – jako jeden i ten sam w Chrystusie i w nas. Naszym zadaniem jest aktywny udział (participatio) – nasze zaangażowanie w rozwój tej wspólnoty (communio) i realizację powierzonej jej misji (missio) zbawienia rodzaju ludzkiego. Stąd te słowa-klucze synodu: communio, participatio, missio.

Chciałbym tu od razu dodać, że tę wczesnochrześcijańską wizję Kościoła jako „communio” przypomniał i rozwinął Sobór Watykański II, a w jej rozpropagowaniu jest także ogromna zasługa kard. Josepha Ratzingera. W słynnym wykładzie z Foggi z 1985 r. Ratzinger stwierdza, że choć w podstawowym dokumencie soboru w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele „Lumen Gentium” rozdział II nosi tytuł „Lud Boży”, błędem jest uznawanie tej kategorii za dominującą w soborowej refleksji o Kościele. Pokazuje, że pojęcie „communio” przenika całe nauczanie Soboru Watykańskiego II i jest zasadniczą kategorią interpretacyjną soborowej eklezjologii. Z tym pojęciem wiąże się postrzeganie Kościoła jako wspólnoty zamierzonej przez Boga, zakorzenionej w Bogu i prowadzącej do jedności z Bogiem. I tę optykę i diagnozę nadzwyczajny synod biskupów z 1985 r. wyraźnie uznał i potwierdził.

Ratzinger tłumaczy, że pojęcie „communio” w odniesieniu do Kościoła ma nade wszystko sens soteriologiczny, a nie socjologiczny. Wyjaśnia, że „Kościół jako communio oznacza wspólnotę człowieka z Bogiem i ludzi między sobą, która urzeczywistnia się w Chrystusie”. Tu jest zawarta istota tajemnicy Kościoła: Kościół to wspólnota w Chrystusie, która realizuje się w ten sposób, że stanowimy „communio sanctorum”, to znaczy wspólnotę mających udział w tzw. rzeczach świętych: w Bożej łasce i w Bożej prawdzie. Udziału tego dostępujemy w procesie zwiastowania i przyjmowania Bożego słowa oraz sprawowania i przyjmowania świętych sakramentów. I w tej perspektywie staje się od razu zrozumiałe, że Eucharystia jest „źródłem i szczytem komunii Kościoła”.

Zatem mówiąc o wspólnocie Kościoła mamy na uwadze bardzo bogatą rzeczywistość: żywą więź i zjednoczenie z Bogiem w Chrystusie, uczestnictwo wierzących w dobrach zbawienia, jedność między nimi za sprawą Ducha Świętego oraz powierzoną im misję zbawienia całego rodzaju ludzkiego. Rzecz jasna ta wspólnota jest ciągle w drodze ku coraz doskonalszej jedności. I właśnie o tym przypomina nam papież Franciszek i mobilizuje nas do świadomego podjęcia tego dzieła: ku większej wspólnotowości Kościoła.

W obecnym synodzie nie chodzi więc o refleksję, analizę aktualnej sytuacji Kościoła i przygotowanie dokumentów. Papież zaprasza nas do wstąpienia na drogę kroczenia razem, do wykonania bardzo konkretnego kroku w kierunku bardziej wspólnotowego przeżywania i funkcjonowania Kościoła, bez podziału na my i oni, my i wy. Mamy się nauczyć synodalności, jako zasady życia Kościoła. Najbliższe trzy lata będzie więc dobrze przeżywać jako czas swoistych warsztatów z zakresu synodalności Kościoła.

Najpierw – podczas diecezjalnego etapu konsultacji – mamy stanąć w prawdzie i dzielić się (w procesie wzajemnego słuchania) swoim widzeniem i doświadczeniem wspólnoty Kościoła. Na drugim poziomie dialogu będzie chodziło o podzielenie się tym, jak byśmy chcieli, żeby było, a nawet o jakim Kościele nam się marzy? Oczywiście, musimy też mieć odpowiednio przygotowanych ludzi, którzy będą właściwie kreować tego typu spotkania synodalne – zawsze z przywołaniem Ducha Świętego i zawsze w świetle Bożego słowa, a nie w oparciu o jakąś ludzką tylko dumkę, aby usłyszeć we wspólnym rozeznawaniu głos Bożego Ducha.

Dokumenty synodu zwracają uwagę na pojęcie „sensus fidei”, czyli zmysłu wiary charakteryzującego cały Lud Boży, a nie tylko hierarchię czy duchowieństwo. Jak należy rozumieć to pojęcie?

Papież Franciszek mocno podkreśla znaczenie i wartość zmysłu wiary Ludu Bożego, który jego zdaniem ujawnia się m. in. w pobożności ludowej. Stanowi bowiem wyraz tego, co jest z natchnienia Bożego Ducha i równocześnie jest formą odpowiedzi ludu Bożego na Jego działanie. Rzecz jasna nie wszystko w tej pobożności pochodzi od Ducha Bożego. I dlatego także tę rzeczywistość należy rozeznawać i oczyszczać.

Czy dowartościowanie „zmysłu wiary” Ludu Bożego nie obniża rangi kapłaństwa?

W żaden sposób. Wartość i znaczenie urzędu kościelnego, zakorzenionego w sakramencie święceń, są oparte na obdarowaniu człowieka szczególnym darem Ducha Świętego, który uzdalnia obdarowanego i zobowiązuje go do działania w zastępstwie Chrystusa Głowy i Pasterza. Stąd, konstytutywna i niczym nie zastępowalna rola pasterzy w Kościele, wprost eklezjotwórcza, choć nie w tym samym znaczeniu co Słowo i sakrament.

Mówi się, że wielu duchownych nie przywiązuje wagi do synodu i nie chce się angażować. Czy Ksiądz Biskup spotkał się z takim podejściem?

W pierwszym momencie wielu moich księży odniosło się do synodu z dużym dystansem. Niektórzy twierdzili, że to kolejne zamieszanie ze strony papieża Franciszka. Kiedy jednak zacząłem im wyjaśniać, że chodzi tu przede wszystkim o odkrycie tego, co Duch Boży ma do powiedzenia Kościołowi dziś, że mamy się spotkać, wejść w dialog i wspólnie to rozeznawać, księża zaczęli reagować inaczej.

Z kolei ze strony niektórych kręgów w Kościele synod może zostać wykorzystany jako okazja do reformy znacznie dalej idącej niż oczekuje tego sam Franciszek. Widzimy to na przykładzie niemieckiej „Drogi synodalnej”. Co jeśli synod przyniesie takie owoce?

Synod w kościele katolickim ma charakter doradczy, nie może więc zmienić doktryny. Decyzja zawsze należy do papieża. Ale widzę jednak pewne niebezpieczeństwo. Jeśli nie będziemy czuwać nad tym, żeby proces synodalny polegał na słuchaniu Bożego Ducha, pochyleniu się nad Słowem i słuchaniu siebie nawzajem, to możemy zejść na ten poziom, który realizowany jest w ramach Drogi Synodalnej w Niemczech.

Mam na myśli chęć, czy pułapkę sprowadzenia refleksji synodalnej do poziomu odpowiedzi na pytanie, jak dostosować Kościół do wymagań dzisiejszego świata. Bo czego dziś świat oczekuje? Zmiany części doktryny, szczególnie w sferze moralnej; tu i tam ograniczenia władzy biskupów. Światu podobałby się Kościół, który wziąłby na siebie dzieło łatania wszelkich dziur socjalnych w społeczeństwie, rezygnując w z głosu sprzeciwu w obronie Ewangelii. Uczestnicy Drogi Synodalnej w Niemczech chcą, by cały Kościół powszechny dostosował się do ich rozumienia i projektów odnowy, w oderwaniu od prawdy objawionej. To taka próba stworzenia Kościoła na miarę potrzeb dzisiejszego czasu w oparciu o ludzki namysł, co grozi powstaniem czegoś, co już nie będzie Kościołem Chrystusowym. To jest bardzo niebezpieczne. Wyraźnie zwracał na to uwagę papież Franciszek podczas rozmowy z nami w trakcie wizyty ad limina. Mówiąc o niemieckiej Drodze Synodalnej powiedział, że pomylono tam synodalność z parlamentaryzmem. Dodał, że zupełnie nie o to chodzi.

My przecież nie jesteśmy konstruktorami Kościoła. Nie próbujmy go więc sami po swojemu naprawiać, bo możemy jeszcze więcej zepsuć. A nie jest nam potrzebny i nie jest też potrzebny światu, żaden quasi-kościół, lecz wyłącznie odnowiony Kościół Chrystusowy; można powiedzieć, Kościół uzdrowiony wskutek podjęcia i realizacji tego, co mówi do niego Duch Święty.

W aktualnej sytuacji wielkim zadaniem Kościoła jest niewątpliwie ukazać światu, że jego nauczanie zakorzenione jest w Objawieniu, i choć nie jest łatwe w realizacji, ma głęboki sens i wartość. I temu m. in. ma służyć dobrze pojęty dialog ze światem.

W najbliższą niedzielę Kościół w Polsce wchodzi w nowy etap programu duszpasterskiego. Jak możemy go realizować w praktyce i gdzie winny zostać położone główne akcenty?

Jest to finalny etap 3-letniego programu nt. Eucharystii. Hasło tego roku brzmi: „Posłani w pokoju Chrystusa”. Chodzi o ukazanie konsekwencji naszego czerpania z Eucharystii, przyjmowania Jezusa w Komunii świętej. Tak mamy dokonać przejścia od Eucharystii jako tajemnicy, w którą wierzymy i którą celebrujemy, do takiego z niej korzystania, by stała się zasadą nowego życia w nas. Będziemy szukać odpowiedzi: Jak żyć życiem Chrystusowym w codzienności i nim się dzielić, jak rozwijać eucharystyczny styl życia na co dzień.

Nie mniej istotnym zadaniem jest budzenie świadomości, że jesteśmy uczniami-misjonarzami, co tak często przypomina nam Franciszek, wołając o pastoralne nawrócenie pasterzy Kościoła i duszpasterskie nawrócenie parafii. Ten rok winien też w nas obudzić świadomość konieczności pójścia do tych, którzy na skutek pandemii nie wrócili do świątyń i przez to zrezygnowali z Eucharystii.

Kościół powinien być znacznie bardziej inkluzywny. Trzeba wyjść, przywoływać i zapraszać. Posłużę się przykładem. Odwiedzam pewną parafię, gdzie frekwencja wiernych w czasie pandemii spadła o 30%, czyli o ok. 100 osób. Mówię do proboszcza: Ale przecież ty znasz tych ludzi. Czy poszedłeś do nich i zapytałeś, dlaczego nie wracają? Widzę zdziwienie i pada odpowiedź: Nie mam czasu, bo muszę zatroszczyć się o tych, co przychodzą.

I tu się ujawnia jak bardzo brakuje nam ducha misyjnego. Proboszcz rezygnuje z setki wiernych. To boli. Przecież chodzi o zbawienie tych ludzi. Ale ich pasterz tego nie widzi. Dla własnej wygody i oportunizmu. Kościół w Polsce jest zasiedziały i króluje zasada: jakoś tam będzie a do końca świata bramy piekielne go nie przemogą. Niektórzy księża irytują się na papieża Franciszka, bo ciągle mówi, że trzeba zmienić status quo, które tak bardzo cenimy.

Dziś musi być jak najwięcej wychodzenia pasterzy ku ludziom. Ileż mamy parafii pod wielkimi miastami, które się rozrosły, bo ludzie się tam budują. Ale często nie integrują się z parafią. Proboszczowie ku nim nie wychodzą. I ten rok ma to zmienić. Mam taką nadzieję.

Początek zaangażowanej służby i źródło ducha misyjnego to jednak żywa więź z Chrystusem. Chodzi o to, by żyć bardziej życiem Chrystusa. Tego ksiądz nie może zaniedbać, poczynając od adoracji na kolanach. I tego ksiądz musi dać przykład. Kapłan nie może spędzić dnia bez choćby krótkiej adoracji Najświętszego Sakramentu. Towarzyszenie Jezusowi jest wpisane w kapłańską tożsamość, tak samo zresztą jak misja.

Obserwujemy zmieniającą się sytuację Kościoła w Polsce. Największe problemy to załamanie międzypokoleniowego przekazu wiary, spadek dominicantes i powołań oraz wewnętrzne kryzysy w Kościele osłabiające jego autorytet. Co to wszystko oznacza i jaka winna być odpowiedź?

Rzeczywiście w ostatnich latach straciliśmy autorytet i wiarygodność. A poza tym straciliśmy wiele dusz, wielu wiernych. A nade wszystko straciliśmy kontakt z młodymi ludźmi. Problem nie polega tylko na tym, że ich w kościele nie ma. Największy problem jest z tym, że nie umiemy z nimi wejść w dialog.

Ponadto Kościół znajduje się pod silną kulturową presją. Znaleźliśmy się w sytuacji przypominającej wczesne chrześcijaństwo, kiedy Kościół funkcjonował w kulturze sobie obcej. Mamy więc sytuację Kościoła misyjnego.

Kolejne wyzwanie polega na tym, że znaleźliśmy się w kulturze cyfrowej. Pojawił się nowy, cyfrowy kontynent. Mamy za zadanie otworzyć się na ten kontynent. Jakoś próbujemy to robić, ale generalnie jesteśmy Kościołem nie nadążającym za tymi zmianami. Nie funkcjonujemy w przestrzeni cyfrowej na miarę potrzeb. Tymczasem odpowiedzią Kościoła na odkrycia geograficzne było m. in. Towarzystwo Jezusowe. I ruszyła wtedy wielka misja. Wobec równie wielkich wyzwań staje Kościół dziś.

Wydaje się, że w polskim Kościele najbardziej dominującym nurtem jest nurt defensywny, a nie misyjny.

Jest to owoc trwającego od dłuższego czasu kryzysu wiary w samym Kościele. Bo choć podczas mszy deklarujemy Credo, to na co dzień nie żyjemy Bogiem. Dotyczy to także duchownych.

Kolejnym symptomem kryzysu wiary jest to, że ludzie Kościoła stali się pełni obaw i lęków. Tyle jest niepokoju, nerwowego reagowania i emocji. A to bierze się stąd, że staliśmy się, wielu z nas, deistami. Bóg jest na wysokim niebie, ale tu musimy sami wszystkiemu zaradzić, a to się nie udaje. Żyjemy w stresie, a wtedy najłatwiej jest bronić oblężonej twierdzy zamiast ewangelizować.

Do tego dochodzi wygodnictwo. Ulegliśmy światowej, bezbożnej duchowości. U duchownych widzę brak misyjnej dyspozycyjności. Brak świadomości: Pan mnie powołał, więc idę tam, gdzie mnie posyła. Nie może być tak, że mam jakiś kościelny obiekt do wyremontowania, jest to projekt finansowany przez Unię Europejską i dlatego nie pójdę na inną parafię. Gdzie tu jest duch Boży?

W Ewangelii Jezus mówi, że gdzie jest padlina, tam gromadzą się sępy. Dlaczego dziś jest tak wiele sępów, które rzucają się na Kościół? Czy nie jest aby tak, że patrząc na nas czują padlinę. Zastanówmy się. Przecież coraz częściej jest tak, że nie troszczymy się o duchowy rozwój. A życie Boże kiedy jest zaniedbane, po prostu umiera. Ilu nas chrześcijan żyje dziś bez stanu łaski uświęcającej? A jak nie mamy łaski uświęcającej, stajemy się padliną.

Kolejny problem to fakt, że jesteśmy w tej chwili Kościołem mocno podzielonym. A kiedy dominuje wrogość i emocje, to niech nikt nie mówi, że tam jest Duch Boży.

Co więc robić w tej sytuacji?

Pomimo tych licznych rys na Kościele, trzeba wierzyć w Kościół i wierzyć Kościołowi! Dlatego wielką potrzebą chwili jest obudzenie tej wiary, bo zaczynamy wątpić w Kościół – Dom Boży dla nas ludzi na ziemi. Stąd i myśl, by przygotować program duszpasterski pod hasłem: „Wierzę w Kościół Chrystusowy”.

Wiara w Kościół to bowiem konkretyzacja wiary w Boga, który nam się objawił jako Emmanuel (Bóg z nami). A jeśli Bóg jest w Kościele, to choćby działo się nie wiadomo jak źle, On jest obecny i możemy mu zaufać. Kiedy będę wierzył w Kościół, nawet pomimo grzeszności i zgorszeń, jakie w nim widać, będę pewien, że Bóg jest ze mną. Będę miał motywację do nawrócenia, od siebie zaczynając. A wskutek tego może się dokonać uzdrowienie Kościoła.

A co z młodzieżą, jak do nich trafić?

Musimy ku nim wyjść a nie oburzać się, że nas nie chcą. Musimy zrezygnować z zamkniętego języka teologiczno-kościelnego, bo młodzi go nie rozumieją. Trzeba inaczej do nich trafiać. Zacząłem to rozumieć, kiedy pojechałem na Światowe Dni Młodzieży do Rio de Janeiro. Tam o wiele ważniejsze od precyzji myśli, charakterystycznej dla Europy, jest tak mówić, by dotrzeć do danego człowieka. Tak właśnie postępuje papież Franciszek.

Jeśli chcemy mieć kontakt z młodymi, to nie trzeba iść w kierunku wielkich eventów. Manifestowanie wspólnej wiary jest ważne, ale główny nacisk powinien być położony na co innego. Dziś młodzi, bardziej niż masowych imprez, potrzebują indywidualnego kontaktu i towarzyszenia ze strony kapłana. Chodzi też o doświadczenie ojca, czego ci młodzi często w domu nie mają.

Może być kapłan – wspaniały retor czy rekolekcjonista – jednak nie wiele zdziała, jeśli nie będzie jego prostego bycia i nawiązania głębszego, osobistego kontaktu z młodymi.

CBOS bada co jakiś czas, co myśli o Kościele elektorat poszczególnych partii politycznych. Wyniki są dramatyczne. Okazuje się, że na pytanie czy pozytywnie oceniasz działalność Kościoła, zdecydowana większość mówi tak, ale tylko jeśli chodzi o elektorat PiS. Tymczasem wyborcy wszystkich pozostałych partii oceniają Kościół negatywnie. Wynika stąd, że zaufanie do Kościoła straciła już połowa społeczeństwa. Jako główny motyw podawany jest sojusz Kościoła z partią rządzącą. Co na to Ksiądz Biskup?

Dialog z obecnym rządem jest dość kiepski, a wrażenie w społeczeństwie jest takie, jakby Kościół był na usługach partii, a partia na usługach Kościoła. To daleko idące uproszenie, ale tragiczne, bo skutkuje utratą autorytetu. Kilka lat temu mówiłem, że Kościół powinien inicjować dialog w społeczeństwie, że jest czas na jakiś okrągły stół. Obawiam się, że teraz nie ma na to już szans, bo Kościół postrzegany jest jako strona.

Jeszcze kilka lat temu spotykałem się raz z w roku z miejscowymi parlamentarzystami, ale okazało się to niemożliwe po 2015 r., gdyż kiedy ci z jednej opcji mówili, że przyjdą, to ci z drugiej odpowiadali, że nie przyjdą, bo nie mogą się z nimi spotkać. Nie byli w stanie przejść nad tymi waśniami, aby się spotkać na terenie kościelnym.

Dziś nawet lokalnemu politykowi nie jest po drodze zrobić sobie z biskupem zdjęcie. Przyjść i wypić kawę, jak najbardziej, ale tak, aby nie dowiedziały się o tym media, bo uważa, że to mu może zaszkodzić.

Stereotyp o sojuszu ołtarza z tronem ugruntował się m. in. dlatego, że Kościół milczał wobec kolejnych prób psucia polskiej demokracji przez PiS.

Bezwzględnie tak. Ale milczenie to wynikało z tego, że nie było jednego głosu w Episkopacie. Niestety, my biskupi, w odniesieniu do życia społecznego, czy politycznego, jesteśmy bardzo zróżnicowani, żeby nie powiedzieć podzieleni.

Ale teraz w kwestii uchodźców Kościół zaczyna mówić własnym głosem. Czy nastąpił jakiś przełom?

Milczenie w tej sprawie byłoby dla nas kompromitacją. Ewangelia jest jednoznaczna: wobec przybyszów nie możemy udawać, że nie mamy żadnych zobowiązań. Aczkolwiek obecna sytuacja jest bardziej skomplikowana, gdyż mamy także do czynienia z cynicznym posługiwaniem się uchodźcami przez władze obcego państwa. Nie możemy więc lekceważyć prawa i obowiązku polskich władz do ochrony granic, do ochrony bezpieczeństwa państwa i obywateli.

Natomiast z drugiej strony na wszelkie sposoby powinniśmy tym ludziom organizować pomoc. Nie tylko poprzez Caritas. Winny się angażować rodziny chrześcijańskie, inne organizacje czy zwykli wierni. I to się dzieje, i to dobrze rokuje na przyszłość. Musimy się otworzyć na przybysza, kimkolwiek by on nie był, tym bardziej wtedy, kiedy zagrożone jest jego życie. I tu jest wielkie zadanie dla Kościoła: formowanie społeczeństwa do elementarnej otwartości na człowieka, tego który znajduje się w potrzebie.

Tymczasem bywa dość często, w różnych obszarach życia społecznego, że mylimy potrzebę zachowania naszej tożsamości z zamknięciem i błędnie rozumiemy postawę patriotyczną. I właśnie na tym polu Kościół powinien być dziś szczególnie aktywny: formacji i kształtowania otwartej tożsamości, czego wyraźnie domaga się Ewangelia.

Potrzeba też konkretnych rozmów z rządem. W kolejnych latach i dziesięcioleciach musimy przygotowywać się na przyjście wielu uchodźców. To ułuda, że budując mury uciekniemy od problemu narastających ruchów migracyjnych. Państwo powinno się zająć tworzeniem spójnej polityki migracyjnej. Formacja społeczeństwa i polityka migracyjna, to są dwa wielkie zadania jakie nas czekają.

Kościół w tym może pomóc. Tu na Opolszczyźnie mamy tradycję dużej otwartości. Gdyby jej nie było, a żyją tu i Polacy i Niemcy, to byśmy nie byli w stanie żyć ze sobą w zgodzie i pokoju. Sadzę, że dzięki temu Opolszczyzna może być w przyszłości takim terenem, gdzie znajdzie schronienie niejeden przybysz.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Marcin Przeciszewski / Opole

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama